piątek, 20 maja 2016

Must-see dla kolekcjonerów

Wspomniane w poprzednim poście 's-Hertogenbosch ma do zaoferowania nie tylko Noordbrabants Museum. W zachodniej części miasta, u zbiegu ulic Oude Engelenseweg i Diezekade, wznosi się
Brabanthallen - imponujące centrum imprezowo-wystawiennicze złożone z sześciu hal i kilku mniejszych sal o łącznej powierzchni  44 tysięcy metrów kwadratowych. Na parkingu znajdzie się miejsce dla 4000 pojazdów.
Architektonicznie urodą raczej nie powala, ale rozmachu nie można mu odmówić!







Zastanawiacie się, co tu robi plan Brabanthallen? Może się wam przydać, bo zamierzam zabawić się w kusiciela i skłonić was do odwiedzenia 's-Hertogenbosch.

Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie 8 tysięcy metrów kwadratowych zajętych przez stoiska z domkami dla lalek, miniaturami do domków, lalkami i pluszowymi misiami. Dzieła współczesnych twórców z Holandii, Belgii, Niemiec, Anglii, Danii, Austrii, Rosji, Hiszpanii, Francji, Szwajcarii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Książki i czasopisma. Do obejrzenia i do kupienia. A do tego okazy antykwaryczne, w tym pluszaki Margarete Steiff i porcelanowe lalki pochodzące z firm Jumeau, François Gaultier, Simon & Halbig, Armand Marseille oraz Kämmer & Reinhardt.
Ta piękna wizja urzeczywistni się jesienią bieżącego roku.

Przejdźmy do szczegółów.
Co?
Dwie równolegle odbywające się imprezy - 26. edycja największych na świecie międzynarodowych targów domków dla lalek i miniatur oraz targi lalek i pluszowych misiów.
Gdzie?
Brabanthallen, Diezekade 2, 5222 AK 's-Hertogenbosch Holandia
Kiedy?
W sobotę 22 października od 10.00 do 17.00 i w niedzielę 23 października od 11.00 do 16.00.
Za ile?
- dorośli - 10 euro,
- seniorzy (ukończone 65 lat) - 8 euro,
- dzieci (do 12 roku życia) pod opieką osoby dorosłej - bezpłatnie.
Uwagi dla centusiów oszczędnych:
Jeśli zaabonujecie tutaj bezpłatny newsletter, dostaniecie kupon na 40 procent zniżki. (Benefit nie jest jednorazowy - dotyczy wejściówek na wszystkie targi organizowane przez Niesje Wolters van Bemmel Evenementenbureau.)
Jeśli kupicie bilety w przedsprzedaży, zaoszczędzicie 3,05 euro i trochę czasu, który musielibyście spędzić w kolejce.
I jeszcze link do holenderskiej strony targów: http://www.niesjewolters.nl/Brabanthallen-start.html

Gdyby ktoś wybierał się do 's-Hertogenbosch samochodem, gorąco polecam nocleg w odległym o niespełna pół godziny jazdy Oirschot, w którym średniowiecze płynnie i bez zgrzytów przechodzi w XXI wiek, a wieś - w miasteczko.









PS Uważajcie tylko na miejscowe gęsi, które z powodzeniem wyręczają psy stróżujące;)






wtorek, 17 maja 2016

Niderlandy i dwie Petronelle

W rodzinnym mieście Hieronima Boscha, 's-Hertogenbosch, zorganizowano w tym roku retrospektywną wystawę jego dzieł, która przyciągnęła tłumy wielbicieli mistrza z całej Europy.
Stwierdziliśmy z przyjaciółmi, że też tak chcemy - wsiadamy w samochód i jedziemy do Brabancji!

Uzgodniliśmy trasę, która okazała się dwa razy dłuższa niż zalecały mapy Google, jako że zygzakowała jak Angol po krakowskich knajpach - każdy dorzucił jakieś obfitujące w dobra kultury miejsce, które KONIECZNIE musi zobaczyć "po drodze". Zaklepaliśmy miejsca w hotelach. Nabyliśmy niezbędne waluty (na trasie znalazły się m.in. Bazylea i Praga). Sprawdziliśmy WSZYSTKO, począwszy od godzin otwarcia muzeów, cen biletów i usytuowania parkingów, a skończywszy na dostępności wychodków.
Po czym okazało się, że bilety na wystawę Boscha należało dużo wcześniej kupić przez Internet. Z naciskiem na "dużo", bo ci z lepszym refleksem dawno nas wyprzedzili...

Istnieje jednak jakieś bóstwo opiekuńcze głupków, bo tuż przed wyjazdem na stronie muzeum pojawiła się informacja o dostępności kilku biletów. Rzuciłam się na nie tak zachłannie, że nie zdążyłam zmienić języka strony na angielski i cała transakcja odbywała się po holendersku, z krótką przerwą na desperackie przekopywanie wszystkich torebek w poszukiwaniu właściwej karty debetowej. Aż do otrzymania potwierdzenia nie byłam tak naprawdę pewna, co, za ile i w jakiej ilości nabyłam.

Jako gorliwa neofitka, od pół roku dobrowolnie poddająca się germanizacji, na czas naszej wyprawy przyjęłam założenie: "Znam niemiecki i nie zawaham się go użyć!" Ponieważ inne języki od czasu do czasu wymykały mi się spod kontroli i samowolnie włączały do akcji, efekty bywały zaskakujące, ale nawet pytanie "Puis-je fotografieren ohne lampe?" zostało przyjęte ze zrozumieniem (pewnie dlatego, że zadałam je w Alzacji). Pokonały mnie tylko jadłospisy holenderskich restauracji, z reguły występujące w rodzimej wersji językowej, a także sympatyczny sprzedawca burgerów (do dziś zachodzę w głowę, co oznaczało okraszone miłym uśmiechem chrząknięcio-charknięcie).

Na retrospektywę mieliśmy wejść o 20.00, a zjawiliśmy się z półgodzinnym opóźnieniem ("Zwariowaliście? Pod Amsterdamem NA PEWNO nie ma korków"), co obsługa przyjęła na szczęście ze stoickim spokojem.

Podsumowując, było świetnie, a na pamiątkę przywieźliśmy sobie holenderski ser, szwajcarską czekoladę i czeski wirus, który tak się do nas przywiązał, że do dziś wszyscy mamy chrypkę.

Pozwólcie, że po tym epickim wstępie przejdę do tytułowych Petronelli.
Zwiedzając Rijksmuseum zauważyliśmy tłumek kłębiący się koło czegoś, co na pewno nie było dziełem Rembrandta ani Vermeera. Tłumek był na tyle liczny, że nie dało się dokładnie obejrzeć, przeczytać opisów ani przyzwoicie sfotografować obleganych obiektów.



Postanowiłam bliżej się im przyjrzeć, wykorzystując możliwości, jakie daje założenie konta w portalu Rijksstudio na stronie internetowej amsterdamskiego muzeum.
W katalogu figurują pod hasłem "domek dla lalek", ale trzeba zaznaczyć, że nie były to zabawki dla dzieci, lecz przedmioty zbytku, podkreślające splendor właściciela. Zostały wykonane i wyposażone przez wysokiej klasy rzemieślników na zamówienie zupełnie dorosłych kobiet.
Pierwsza z nich, Petronella Dunois, po śmierci rodziców mieszkała w Amsterdamie z siostrą Marią. Zamożne sieroty mogły sobie pozwolić na kosztowne hobby, jakim było urządzanie wykwintnego lalkowego "cabinetu". W spisie wartościowych przedmiotów, które w 1677 r. dwudziestosiedmioletnia Petronella wniosła do małżeństwa z regentem Lejdy, Pieterem van Groenendijck, obok akcji i obligacji, stosów serwetek, obrusów i pościeli wymieniono również domek dla lalek.
Dziedziczony po kądzieli, przez wieki przechodził z pokolenia na pokolenie, a kolejne właścicielki wzbogacały jego wnętrza o nowe elementy. W 1934 r. został przekazany do zbiorów Rijksmuseum.
Dębową szafę o wysokości 200 cm, szerokości 150 cm i głębokości 56 cm, intarsjowaną orzechem, podzielono na trzy piętra, zajmowane przez osiem pomieszczeń zamieszkiwanych przez 20 laleczek.









W Rijksmuseum możemy również obejrzeć portret Petronelli Dunois - olej na płótnie pędzla Nicolaesa Maesa, ucznia Rembrandta.


Drugi domek, datowany na lata 1686 - 1710, należał do  Petronelli Oortman (1656-1716), która jako bogata wdowa została żoną amsterdamskiego handlarza jedwabiem, Johannesa Brandta. 
Szafa, wykonana przez pracującego w Amsterdamie francuskiego stolarza, dębowa, intarsjowana szylkretem i ozdobiona cynowymi ornamentami, ma wymiary 255cm x190cm x 78cm i jest zamykana dwojgiem przeszklonych drzwi. Ponieważ w 1710 r. Jacob Appel szczegółowo odtworzył domek na pergaminie, wiadomo, że chroniły go dodatkowo żółte zasłony. Niestety, spośród ukazanych na obrazie laleczek przetrwała tylko jedna.



Dziewięć pomieszczeń urządzono niezwykle realistycznie, z zachowaniem prawidłowych proporcji (w skali 1: 9) i z wykorzystaniem stosownych materiałów. Nad wykonaniem blisko 700 obiektów składających się na wyposażenie domku trudzili się m.in.: stolarze meblowi, rzeźbiarze, złotnicy, introligatorzy, wytwórcy szkła i koszyków, krawcowe. W pracach nad dekoracją wnętrz brali udział popularni w tym czasie holenderscy malarze - Willem Frederiksz van Royen (malowidło w bawialni) i Johannes Voorhout.
Porcelanę wystawioną w kredensie sprowadzono z Chin i Japonii za pośrednictwem Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej.










Po śmierci Petronelli domek przeszedł w ręce jej córki, Hendriny, a potem brata Hendriny - Jana.  
W 1821 r. został zakupiony przez państwo, natomiast w 1875 r. nabyło go Rijksmuseum. 
Aby ostatecznie dobić miłośników dioramy, dodam, że podobno za równowartość samych mebelków można było w XVIII w. zakupić prawdziwy dom nad jednym z amsterdamskich kanałów. 
Mam nadzieję, że coup de grâce zostanie mi wybaczony:>

W tekście wykorzystałam dwie marnej jakości własne fotografie oraz zdjęcia uzyskane ze strony internetowej Rijksmuseum w Amsterdamie za pośrednictwem Rijksstudio.