niedziela, 29 września 2013

Garść wrażeń

We wrześniu moje zawodowe życie z reguły przyśpiesza, a doba gwałtownie się kurczy. Niestety, dotyczyło to również tej niedzieli, w którą odbywało się spotkanie lalkomaniaków, dlatego
znajdziecie tu tylko kilka chaotycznych impresji i parę tzw. fotografii. (Kiedy dojrzewam do kupna nowego aparatu, nieodmiennie okazuje się, że COŚ plastikowego znów zżarło pieniążki ze skarbonki.)

Niekwestionowaną gwiazdą spotkania była autentyczna, siedmiocalowa Bild Lilli, wypatrzona pewnego grudniowego popołudnia przez Starego Zgreda w antykwariacie, gdzie służyła jako podpórka do kwiatów.


Gdybyż antykwariusz wiedział, że w doniczce tkwi jedna ze 130 000 laleczek, których cena sięga kilku tysięcy euro...
Warto przypomnieć, że Lilli pojawiła się w czerwcu 1952 r. jako bohaterka serii komiksów niemieckiego karykaturzysty Reinharda Beuthiena. Komiks zamówiła  redakcja hamburskiej gazety Bild Zeitung, początkowo tylko po to, aby zapełnić puste miejsce w pierwszym numerze. Jednak zgrabna, seksowna blondynka, bliska kanonowi kobiecej urody reprezentowanemu przez Marilyn Monroe i Brigitte Bardot, z mety zawojowała czytelników i towarzyszyła kolejnym numerom czasopisma do stycznia 1961 r.


Źródło: http://www.fondationtanagra.com/fr/article/bild-lilli-et-les-reines-de-lespace-intersideral/page/les-catalogues-de-lilli

Wobec ogromnej popularności komiksowej postaci w 1953 r. postanowiono wprowadzić do sprzedaży wzorowaną na niej lalkę. Zaprojektował ją Max Weissbrodt z fabryki zabawek O&M Hausser w Neustadt/Coburg, a na niemiecki rynek trafiła w sierpniu 1955 r. Produkowano ją do 1964 r., kiedy to prawa do lalki wykupiła firma Mattel. 
Bild Lilli występowała w dwóch rozmiarach - 7"(19cm) i 11,5"(29,5cm). Najczęściej była blondynką, jak jej pierwowzór, ale zdarzały się laleczki o innym kolorze moherowych włosków (brunetki i rude). Ciało było odlane z twardego plastiku, a tułów i kończyny łączyła guma. Budowa lalki wyróżniała się wówczas nowatorskimi rozwiązaniami:
- głowę odlewano oddzielnie i nasadzano na szyję (nie tworzyły całości),
- w pozycji siedzącej lalka nie rozstawiała nóg pod kątem,
- włosy mocowano do specjalnego skalpu, który przykręcano do głowy przy pomocy ukrytej śrubki (nie były wszyte w skalp, więc końskiego ogona nie dało się rozpuścić).
Lilli sprzedawano z zabawnym dodatkiem w postaci miniaturowego egzemplarza Bild Zeitung, zapakowaną w przeźroczystą plastikową tubę. Nabywcami przez dłuższy czas byli wyłącznie dorośli, przy czym nierzadko kupowali ją sobie mężczyźni.

Problemu z rozpuszczeniem włosów nie miał za to inny zestringowany osobnik, który czynił to w iście narcystyczny sposób, zerkając przy tym zalotnie na rudowłosego przedstawiciela swego gatunku.


Nawet zimnokrwisty Cyryl nie oparł się tej taktyce i za chwilę siedzieli obaj ramię w ramię...


... i łydka w łydkę (zaiste, trudno orzec, czyja zgrabniejsza...)


A potem, z poduszczenia Zgreda i za przyzwoleniem Borze, sytuacja rozwinęła się w sposób, o którym usta milczą, choć dusza śpiewa (jeśli kogoś ciekawość zżera, zapraszam tutaj.)

Mój debiutujący w towarzystwie Lothar pozazdrościł Safirowi powłóczystego spojrzenia i kategorycznie zażądał rzęs. Zważywszy, że mieliśmy do dyspozycji tylko rzęsy w rozmiarze ludzkim, wolałam zwrócić się o pomoc do fachowca.
Zręczne palce Borze uporały się z tym zadaniem w sposób dla mnie magiczny (i dość makabryczny), a bezcennych wskazówek natury estetycznej udzielał nasz arbiter elagantiarum, VMarcin.

Przy okazji niebywałej długości i gęstości rzęsy dostały się też pewnej panience (wena twórcza Just udzieliła się Dollbby'emu).


Wdzięczne kloniki odprawiły obrzędy ku czci Demona Hello Kitty...


 ... a Lothar, teraz ładniejszy niż dollfowa norma przewiduje, flirtował z niezwykle seksowną
Jewel Girl Tereską. (Zwróćcie uwagę na jej strój - Borze uszyła to cudo ot, tak, od niechcenia i na poczekaniu.)

A ja w tym czasie usiłowałam uwiecznić wspaniałą Hope Diamond Barbie, zaprojektowaną przez Roberta Besta, twórcę kolekcji Mad Men. (Szkoda tylko, że z uporem maniaka fotografowałam ją pod światło).

Lalka  nosi na szyi replikę najsłynniejszego błękitnego diamentu świata - 45,52 karatowego Hope Diamond, przechowywanego obecnie w Smithsonian National Museum of Natural History.
Źródło: http://mineralsciences.si.edu/hope.htm

Na zdjęciu promocyjnym z http://www.barbiecollector.com/shop/doll/hope-diamond-barbie-doll-w7818 możecie naocznie się o tym przekonać:

A najwięcej informacji znajdziecie na stronie Kate - szczęśliwej właścicielki Rudowłosej.


sobota, 21 września 2013

Ciarki po plecach

Tyle się ostatnio naczytałam i nasłuchałam o promowaniu mrocznych praktyk okultystycznych przez Monster High, Hello Kitty i kucyki Pony, że o mały włos nie eksmitowałam Duke'a i Françoise - tak na wszelki wypadek... (Kotków ani kucyków na szczęście nie posiadam.) Prześmiewcze i sceptyczne komentarze na Dolls Forum sprawiły, że zrezygnowałam z tego zamiaru i zlekceważyłam zagrożenie. Czy słusznie? Sami oceńcie.
Kiedy wczoraj (po zapadnięciu zmroku) postanowiłam odwiedzić swój blog, moim oczom ukazał się taki oto widok:

Po plecach przeszły mi ciarki, włosy stanęły dęba, a krew w żyłach zlodowaciała. Czyż nie miałam przed sobą namacalnego dowodu, że zabawy lalkami przyciągnęły tej siły cząstkę drobną, co zawsze złego pragnie i zawsze czyni dobro?



piątek, 13 września 2013

Węzeł four-in-hand, grzywka na oczach i pięta z przodu

Mój nowo przygarnięty lalek doczekał się imienia. Nie było to łatwe, bo poprzednie pasowało do niego jak ulał, ale wmówiłam sobie, że zmieniając je, odczaruję ciążące na nim fatum. Od wczoraj jest więc Lotharem, co postanowiliśmy uczcić kilkoma zdjęciami.
Pierwsza sesja poszła nam stosunkowo sprawnie, bo Lothar występował w niej, rzec można, w roli bezwładnych zwłok, spoczywających w spokoju na firmowym atłasowym katafalku. Dzisiaj nie było już tak łatwo.
Trudności zaczęły się już na etapie wkładania wiga - optymistycznie założyłam, że dollzone'owa peruka sama się będzie układać na dollzone'owym łbie, ale obie strony stawiły wściekły opór i długo walczyłam o to, by grzywka przestała zjeżdżać lalkowi na oczy albo uciekać na czubek głowy.
Kolejną ciężką próbą stało się ubranie. Lothar wcielił się w grzecznego chłopca z dobrej rodziny, który kształcił się w Eton i przywykł do nienagannego ubioru. Zmusiło mnie to do zapoznania się z instrukcją wiązania krawata i opanowania węzła four-in-hand. (Podobno to ten najprostszy, ale i tak jestem z siebie dumna).
Kiedy wszystkie części garderoby znalazły się na swoim miejscu, zaczęły się kłopoty z okiełznaniem artykulacji chłopaka. Przywykłam do Tajów z całym dobrodziejstwem inwentarza w postaci luźno opadających ramion, skrzypiących kolan i ciężkiej łepetyny, utrudniającej utrzymanie równowagi. Nie byłam natomiast przygotowana na efekty specjalne, powodowane przez gumę, która łączy wszystkie członki dollfa. W moich niewprawnych rękach model znienacka zginał łokieć w geście Kozakiewicza, robił gwałtowny skłon albo dziko wierzgał, obracając jednocześnie łydkę wraz ze stopą o 180 stopni.
Cóż, pocieszam się, że ćwiczenie czyni mistrza!






I na specjalne życzenie  - porównanie z Antosiem

czwartek, 5 września 2013

Mój pierwszy dollfik...

Tytuł nie do końca prawdziwy - znawcy przedmiotu utrzymują, że Dollfie to wyłącznie lalki firmy Volks, z którą mój chłopaczek nie ma nic wspólnego. Ale od grona ekspertów i tak dzielą mnie lata świetlne, a  dollfik brzmi o wiele lepiej niż chłodne i bezosobowe BJD. To ostatnie mogę sobie co najwyżej wpisać w tagi, a co - niech mam!
Chłopak jest nieco nieśmiały - jak mniemam, z powodu zasadniczych braków w garderobie (nie znam faceta, który czułby się pewnie w samych butach i skarpetkach). Do tego nie miał do tej pory szczęścia: nie zdobył serca poprzedniego posiadacza. Moje zawojował od pierwszego wejrzenia, więc dalsza tułaczka mu nie grozi!